Każdemu człowiekowi ze względu na płeć, zawód czy wiek
przypisana jest określona rola społeczna. Utrwalane od wieków wzorce w
dzisiejszym świecie tracą na sile i ma to związek z ogromnymi zmianami
społecznymi zapoczątkowanymi już w XIX wieku. Kiedyś oczywistym było, że ksiądz
odprawia msze i modli się za grzechy, dziecko poprzez zabawę odkrywa świat,
mężczyzna jest głową rodziny i zarabia na chleb, a kobieta dba o dom i
wychowuje potomstwo. Dziś nowoczesny przedstawiciel XXI wieku stwierdziłby
prędzej, że ksiądz to zapewne pedofil, dziecko jest „rozrywką” i „dodatkiem”
tylko dla majętnych ludzi, a kobieta i mężczyzna to partnerzy, więc powinni po
równo dzielić się obowiązkami zawodowymi i domowymi.
Nie koniecznie się z tym zgadzam.
Po pierwsze nie istnieje coś takiego jak równość płci.
Dążymy do tego, żeby taki był światopogląd, ale to nieprawda. Kobieta z samych
już cech fizycznych jest słaba i delikatna. Potrzebuje oparcia i siły partnera.
Lepiej radzi sobie z wychowaniem dzieci, bo tak ukształtowany jest jej umysł. Potrafi
w sposób instynktowny opiekować się niemowlęciem od pierwszych dni po
narodzinach. A może zacznijmy od tego, że jest zdolna urodzić człowieka.
Mężczyzna w naturalny sposób nigdy tego nie dokona.
Poglądy starożytnych czy średniowiecznych ludzi nie kazały
kobietom siedzieć w domach i zajmować się obejściem. To natura postanowiła
zadecydować, że mężczyzna będzie walczyć na wojnach, zdobywać pożywienie i
czuwać nad bezpieczeństwem rodziny. Kobieta czuła się potrzebna rodzinie i w
niej odnajdywała siłę. Paradoksalnie, właśnie ta nierówność (siła i słabość),
pozwoliły na stworzenie zgranego duetu pomiędzy obiema płciami.
Czasy patriarchatu w domach odeszły w zapomnienie i bardzo
się cieszę, że kobiety mogą same o sobie decydować. Uważam, jednak, że ta chęć
wyzwolenia się spod męskiej dominacji nie wyszła nam, kobietom tak, jakbyśmy
sobie tego życzyły.
Pracujemy coraz więcej, ciągle się doskonalimy, podnosimy
poprzeczkę. I nigdy nie mówimy, że już wystarczy. Nie mamy czasu na rodzinę, bo
najpierw musimy zrobić studia, później znaleźć pracę i kupić jakieś mieszkanie.
A jeszcze później możemy zastanowić się nad ślubem. Chociaż w zasadzie po co
się wiązać. Bez zobowiązań przecież wygodniej.
Pragnęłabym bardzo, aby podejście do życia było takie, jak
za dawnych czasów.
Kiedy priorytetem była rodzina, a nie pieniądze i sukces.
Kiedy kobieta mogła liczyć na wsparcie swojego męża w trudnych momentach.
Kiedy szacunek był miarą tego, jakim człowiekiem jesteś, a nie ile zarabiasz.
Kiedy twierdzenie, że dziecko to rezygnacja z siebie było czymś niedorzecznym i niezrozumiałym.
Kiedy priorytetem była rodzina, a nie pieniądze i sukces.
Kiedy kobieta mogła liczyć na wsparcie swojego męża w trudnych momentach.
Kiedy szacunek był miarą tego, jakim człowiekiem jesteś, a nie ile zarabiasz.
Kiedy twierdzenie, że dziecko to rezygnacja z siebie było czymś niedorzecznym i niezrozumiałym.
Chciałabym, by kobieta mogła pozostać kobietą. Korzystać z
tego, co dała jej natura i pozwolić na pełną radość z bycia żoną, matką i –
jeśli tego właśnie chce – Panią domu, nie sugerując, że jest w tym cokolwiek
niewłaściwego.
A właściwe jest dla mnie to, co prowadzi do poczucia wewnętrznego
bezpieczeństwa i szczęścia. Z tą myślą zakończę pierwszy post.
Ciekawa jestem, w czym Wy odnajdujecie harmonię i co znaczy dla Was rodzina. W jaki sposób podchodzicie do kwestii roli kobiety w dzisiejszych czasach i czy może chciałybyście coś zmienić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz